Film z pewnością pozwala docenić (czasem względne) zdrowie i życie. Dzięki niemu dowiedziałem się o tej chorobie. Niestety jako dzieło filmowe absolutnie się nie broni, a nominacja do Oscara to jakaś kpina. Film jest przesycony sztucznymi dialogami między rodzicami. O ile wypowiedzi mamy jeszcze można z bólem przełknąć, to tata rzuca jakimiś frazesami na lewo i prawo. Oglądałem film z angielskimi napisami i one nie oddawały tych nadętych słówek. Może dlatego łatwiej jest to przełknąć nie znając języka polskiego. Film przypomina etiudę studencką. Nie ma tu żadnej myśli, celu. Dynamika kuleje, wszystko jest podane jako ekstremum: ekstremalna szarość, ekstremalne cierpienie, ekstremalne szczęście. Film niedokończony i niedojrzały.
Dziękuje za ten komentarz. Od dłuższego czasu śledzę Leoblog i drugi blog dotyczący dzieci chorych na klątwe Ondyny. Czekałam na możliwość zobaczenia tego dokumentu, szczególnie, że został nominowany do Oscara. Bardzo się rozczarowałam. Wydawał mi się słaby i sztuczny, ale nie potrafiłam wyrazić co mi się w nim nie podoba. Twój kmentarz trafił w sedno.
Zgadzam się z każdym słowem. Historia niezwykle przejmująca, jednak film zamiast wzruszać irytuje. Dialogi to chyba największa porażka tego krótkiego metrażu, zwyczajnie brak słów na sztuczność i sztywność rozmów między rodzicami. Kolejna rzecz, która denerwuje to ten nieustannie obecny alkohol - rozumiem ideę tego zabiegu, oczywiście, ale uważam, że jedna, ewentualnie dwie sceny z kieliszkiem wina w ręku matki miałyby znacznie silniejszą wymowę niż to co nam zaserwowano.
Ogromne rozczarowanie.
Kieliszek z winem był tylko jeden raz u matki w ręce. Tata ciągle coś pił, piwo w butelce najczęściej.
bo te dialogi na kanapie to byla rezyserowana fikcja moim zdaniem, nagrane kilkugodzinne rozmowy na zasadzie bloga i wyciete jakies "lepsze" fragmenty. Ladna idea, ze niby siedza i czuwaja przy mazynie i rozmyslaja.. Film jest faktycznie slaby. jedna scena byl przejmujaca (wymiana tej rurki u chorego dziecka) natomiast reszta to jakas wydmuszka. Mysle ze film tak daleko zaszedl bo poza Polska ludzie czytaja napisy angielskie a one troche falszuja dialogi plus temat zrobil swoje filmu. Po objerzeniu tego filmu chyba nie chce juz ogladac Joanny, podobna tematyka i znow pewnie tylko ona wyniosla film tak daleko.
Zgadzam się z tymi angielskimi napisami, o czym zresztą wspomniałem już wcześniej. Gdybym miał oceniać dialogi po napisach, to rozmowy rodziców wydawałyby mi się w miarę spontaniczne. Po polsku ręce opadają. "Joannę" polecam! To jest zupełnie inne przedstawienie tematu. "Joanna" to film o docenianiu życia, o pięknie przyrody i rodzinie. Tam choroba jest na drugim planie. Nikt tam nie siedzi na kanapie i nie wygłasza przemówień :)
Ja tam byłem wdzięczny za angielskie napisy, bo dykcja chyba stały się wytworem wyobraźni nieosiągalnego kina. Uszy płakały, gdy słuchały. Rozumiem, że to dokument (emocje, emocje, emocje), ale jednak trochę szacunku dla widza.
Również zastawiam się skąd ta nominacja.
Jeśli chodzi o dykcje to się zgadzam! Więcej zrozumiałam z napisów niż ze słuchu! Trudno mi ocenić film pod kątem walorów filmowych, ale sama tematyka jest spoko
A mi się właśnie te dialogi na kanapie podobały najbardziej. Nie widzę w tym sztuczności - dwoje ludzi, bliskich sobie, rozmawia po prostu. Co mają robić?
Uczestniczysz w życiu towarzyskim czy oglądasz filmy całymi dniami? Pytam poważnie, bo jest duża różnica między dialogami w filmach/książkach a w życiu. Te w "Naszej Klątwie" z pewnością nie są z życia wzięte.
niestety jestem filmoznawcą, nie pozostaje mi nic innego jak odpowiedzieć, że oglądam filmy całymi dniami ;)
mimo wszystko będę bronić tych dialogów, dla mnie są naturalne, widocznie niektórzy prowadzą takie rozmowy w realu, a inni nie. ja prowadziłam i prowadzę.
Ty prowadzisz, bo jesteś intelektualistką. Ci rodzice nie są, widać to chociażby po błędach językowych. Ja również prowadzę głębokie rozmowy, ale tutaj to po prostu nie gra, a po drugie takich rozmów nie prowadzi się w celu rozwiązania problemu, tylko dla przyjemności przy kawce. To wygląda jak jedna wielka "popisówa".
może masz rację, fajnie, że umiesz uargumentować to sensownie, obejrzę jeszcze raz i przemyślę zdanie na ten temat. być może zbyt impulsywnie oglądałam, być może czytałam nieświadomie angielskie napisy (one brzmią nieźle). pozdrowienia :)
Pewnie też trudno jest krytycznie spojrzeć na ten film, bo temat jest trudny i w człowieku z jakąkolwiek dozą empatii wzbudza dużo współczucia. :) Ja tak miałem, chociaż dość szybko zaczęły mnie te dialogi denerwować. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że chce się ode mnie wyżebrać wzruszenie.
Skąd wy wszyscy wiecie jak wyglądają dialogi w takiej sytuacji, przeżyliście coś takiego?! Te "dialogi na kanapie" to tylko forma na którą mogli sobie w tej trudnej sytuacji pozwolić, sposób przedstawienia tego o co w tym wszystkim chodzi, mogli wymyślić coś innego i tak byście się czepiali. Film był formą terapii, miał im pomóc tak jak blog który prowadzą. Później zapewne była decyzja że film można komuś pokazać, nikt nie myślał o oscarach. Nie piszcie o empatii, nie widzę jej tutaj, to że odczuliście "jakieś współczucie" albo mieliście łzy w oczach podczas obejrzenia filmu nie znaczy że jesteście empatyczni.
Nigdy nie byłem w takiej sytuacji, więc nie będę udawał, że wiem co ci ludzie czują. Ty wiesz nie przeżywszy tego? Jeśli tak twierdzisz, to jesteś obłudny. Z Twojej wypowiedzi można wysnuć wniosek, że nie potrafisz wyłapać najważniejszego elementu w kinie i w sztuce ogólnie, czyli autentyczności. Nie rozumiesz o czym mówimy. Nie wiemy jak się zachowują ludzie w takiej sytuacji, ale wiemy jedno - na pewno nie nieautentycznie. W Naszej Klątwie sztuczność wali po oczach. Zresztą już sam tytuł sugeruje, że film będzie jechał na tanim sentymentalizmie. Pech chciał, że ktoś ochrzcił tę chorobę Klątwą Ondyny. Pech, bo ładne nazwy zawsze kradną trochę tego, co ważniejsze. "Ojej, to dziecko ma Klątwę Ondyny!" - jak to dramatycznie brzmi, prawda? Gdyby chorowało na limfangioleiomiomatozę to już by nie było tak dramatycznie. Klątwa Ondyny to straszna klątwa, NASZA KLĄTWA!
Co byłoby wg Ciebie bardziej autentyczne, płacz matki w szpitalu nad inkubatorem? Może bardziej autentyczne teksty wg Ciebie są przez nich "wycięte" bo są zbyt intymne, prywatne. Może nie chcieli ich zostawić bo ktoś nagle by krzyczał że jest to za bardzo sentymentalne. Uznali że są w stanie zostawić tyle co widzimy i ktoś krzyczy że jest to sztuczne! Ich dziecko cierpi na zespół wrodzonej ośrodkowej hipowentylacji, mogli tak nazwać film. Sądzę że takie nazwy są bardziej dramatyczne, po to wymyśla się terminy typu Klątwa Ondyny, żeby nie straszyły na starcie. Nie czepiaj się tytułu filmu, akurat ten bardzo dobrze spełnia swoją rolę.
Chodzi o dobór słów i o podniosły sposób ich wypowiadania, a nie o to czy na kanapie czy nie. Niech sobie siedzą i na sedesie, ale niech nie używają słów, których w mowie SIĘ NIE UŻYWA. A na pewno nie ludzie tacy jak ci rodzice, czyli prości. To są albo wyreżyserowane dialogi, albo nieudolna półimprowizacja.
Hej, z ciekawości, znasz rodziców? że to prości ludzie, dla których pewien zasób słów jest już poza zasięgiem i wypada nieudolnie? ten dokument przedstawia ich w wyjątkowo specyficznym czasie i nowej sytuacji, której muszą stawić czoła, nie ma żadnego tła - kim są, czym się zajmują. Dokument obejrzałam dopiero dziś, bo w końcu skojarzyłam, że Magda - mama Leo to także fotografka, której prezentację cyklu zdjęć miałam okazję zobaczyć i wysłuchać. Dlatego pamiętam ją jako bardzo elokwentną osobę i nie dziwi mnie, że potrafi przeklinać tak samo jak używać słów, których "w mowie się nie używa" :) magia.
Panie boolion! Film jest jednym wielkim oszustwem. Ale istotnym jest czy to oszustwo jest dobre czy słabe. Notabene: nie trafiają do mnie dokumenty ekshibicjonistyczne. Autorom brak dystansu. Twórca dokumentu powinien spoglądać z boku. Inaczej to nie dokument, a reportaż interwencyjny.
Film jest kreacją, a nie oszustwem :) Oszustwem staje się, kiedy ta kreacja nie bierze się z prawdziwych emocji. Coś jest w tym stwierdzeniu z brakiem dystansu i ekshibicjonizmem. Nasza Klątwa ma coś z reportażu Uwagi :D Dla mnie drugi biegun filmu dokumentalnego prezentowała Joanna - film nienachalny, optymistyczny i wzruszający. Joanna skradła moje serce, a Nasza Klątwa nieudolnie próbowała.
Racja. Ja też lubię sobie pofilozofować przy browarze i fajce. Na pewno nie jest to materiał zasługujący na jakieś szczególne wyróżnienie czy nawet nominację do takiej nagrody.
Ogólnie masz rację, jednak nie rozumiesz na czym polega gatunek filmowy jakim jest dokument. To są emocje. Tutaj wystarczyło pokazać tę syczącą aparaturę i scenę gdzie malec aż robi się czerwony z cierpienia i mamy eksplozję uczuć u widza (dziura w krtani, rurka etc.... szokujące). Gdyby to trwało dłużej to i może owe defekty o których piszesz przykryły by walory emocjonalne a tak ... Nie mogę się także zgodzić z tymi ekstremami..to akurat jest naturalne, szczęście że dziecko w ogóle jest i żyje, ból że cierpi. I tak na przemian. Sprawa języka jest istotna jeżeli chodzi o odbiór. Jak rozumiesz język to widzisz fałsz lub szczerość, przejmujesz ich sposób myślenia, więc amerykanie nie wyłapali teatralności na którą wskazujesz w poście.
Przypomina etiudę studencką? Może dlatego, że - kuhwa - nią jest? Tylko co w tym złego...? Czyżby "etiuda" w słowniku założyciela tematu zawiera w swojej definicji nacechowanie negatywne? Synonim paździerza? Coś z tandety może...?
Czy pan Śliwiński był studentem w momencie tworzenia Naszej Klątwy? W chwili premiery filmu miał 34 lata, więc śmiem wątpić. I tak - etiuda studencka to w pewnym sensie synonim paździerza i tandety. Etiudy studenckie to w większości nieudane próby przekazania tego, co chce się przekazać. Słowo etiuda już samo w sobie ma charakter edukacyjny, co nakazuje spodziewać się dzieła nie do końca udanego i takiego, który nie uraczy widza. Czy dla Ciebie to słowo oznacza coś innego niż wg słownika języka polskiego?
Jest to etiuda Warszawskiej Szkoły Filmowej, film roczny, czyli tak - w chwili premiery filmu Śliwiński był studentem. Myślisz, że studentami są tylko świeżaki po liceum? Nie, a na reżyserii jest mnóstwo ludzi w wieku ok. 30 lat. I nie, etiuda z definicji nie sugeruje paździerza i tandety. W słowniku języka polskiego jest: "«ćwiczenie mające na celu doskonalenie gry aktorskiej, techniki filmowej itp.»". "Doskonalenie" nie oznacza, że poziom twórcy jest mierny. "Sznur" Hitchcocka można uznać za taką etiudę (zgodnie z definicją), czy to oznacza, że Hitchcock przed "Sznurem" był fatalnym filmowcem? W szkołach artystycznych etiuda to głównie po prostu krótki utwór, a na festiwalach bardzo duża część filmów krótkometrażowych to etiudy studenckie (m.in. "Człowiek magnez" Wrony czy "Męska sprawa" Fabickiego).