Planowa aura tajemniczości, mętne aluzje, czytanie Céline'a, a do tego sekret, o którego istnieniu się łopatologicznie trąbi. Doceniam aktorstwo, ładne zdjęcia itp., ale na "arcydzieło" to za mało. Widać, że ten film bardzo by chciał być arcydziełem, ale nie jest.
Dodam punkt, jeśli ktoś mi przystępnie wyjaśni, po co w ogóle był ten Céline. I czemu akurat on, a nie na przykład Dostojewski albo Camus albo cokolwiek innego.